BLOG

7 rzeczy, których nauczyłam się od swoich pacjentów

Jak dziś pamiętam swój pierwszy dzień w pracy. Tyle nauki, przygotowań, mnogość kwestionariuszy… Czy znajomość piętnastu teorii osobowości coś da? Czy człowieka da się zdiagnozować czy „SKLASYFIKOWAĆ” mając pod ręką potężną książkę o tytule „Międzynarodowa Statystyczna Klasyfikacja Chorób i Problemów Zdrowotnych ICD-10” licząca ponad 800 stron?

Jaka będzie ta OSOBA? Od czego zacząć, o czym opowie? Czy będę umiała jej pomóc?

Jak wiele wątpliwości staje przed CZŁOWIEKIEM, kiedy ma mieć prawdziwe SPOTKANIE z drugim człowiekiem. Używam słowa PRAWDZIWE, bo takie są te wizyty: otwarte, do bólu szczere, często przeszywające. Niejedna historia wzbudza dreszcz i współczucie.

Dotychczas towarzyszyłam około 250-300 osobom w ich życiowych historiach.  To niesamowite, że mogę być RAZEM z nimi na choćby kawałku ich drogi. Często krętej, choć równie często prostej i bezchmurnej. Dzisiaj chcę się z Wami podzielić tym, czego nauczyłam się od tych ludzi.

 

  1. Każdy z nas ma podobne problemy, choć dla każdego z nas jawią się one jako unikalne i wyjątkowo trudne

Tak, to fakt. Prawie każda osoba pojawiająca się w gabinecie opisuje podobne objawy i problemy. Zwłaszcza pacjenci depresyjni mają tendencję do nadawania swoim odczuciom szczególnej wyjątkowości. Zazwyczaj wygląda to w ten sposób:

Pacjent: Na nic nie mam ochoty i ciągle czuję się zmęczony. Brak mi chęci i motywacji. Często nie mogę zasnąć, przed snem ciągle myślę o różnych rzeczach. Można powiedzieć, że mam taki natłok myśli w głowie…

Ja: Domyślam się, że nawet gdy Pan śpi, sen może nie dawać wypoczynku, skoro głowa tak bardzo jest zajęta tymi wszystkimi myślami… To, czego Pan doświadcza, jest normalne. Wiele osób przeżywa podobny smutek i przygnębienie oraz niechęć do robienia czegokolwiek.

Pacjent: Być może inni są smutni, ale nie tak jak ja. Ja naprawdę nie mam ochoty niczego robić.

 

Wysłuchanie i współtowarzyszenie w tylu różnych historiach pozwoliło mi nabrać PERSPEKTYWY i dystansu. W życiu codziennym, gdy mnie osobiście dotyka coś złego, szybko potrafię zmniejszyć skalę problemu, który często zdarza mi się wyolbrzymiać. W języku psychologicznym nazywamy to NORMALIZACJĄ, a więc pokazaniem drugiej osobie, że to, co przeżywa, jest normalne, ludzkie.

 

  1. Często martwimy się nie swoimi problemami

Och jak często to spotykam na co dzień! Dotyczy to w szczególności kobiet. Zgłaszają się do psychologa, ponieważ źle im się funkcjonuje w związku/małżeństwie. Kiedy zaczynamy rozmowę, okazuje się, że głównie to partner ma mnóstwo problemów (np. uzależnienie od alkoholu, wyzywanie/przemoc, itd.). Kiedy pytam, w czym ja miałabym im pomóc, odpowiadają, żebym zrobiła coś, żeby on nie pił / był miły / był normalny. Odpowiadam, że skoro go tu nie ma, to nie mam na to żadnego WPŁYWU. Nawet gdyby był, to jest on wolnym człowiekiem i sam decyduje, jak chce przeżyć swoje życie.

Zdarza się też, że kobiety po 40 r.ż. zgłaszają się, aby rozmawiać o problemach swoich dzieci. Tu sytuacja ma się podobnie.

 

Jakże często sama się na tym łapię. Zadziwia mnie, z jaką łatwością potrafimy godzinami ROZMYŚLAĆ o rzeczach, na które nie mamy wpływu i które należą do innej osoby.

 

  1. Są ludzie, którzy chcą rozwiązać problem i tacy, którzy tylko chcą o nim mówić

Jest to jedna z najbardziej drażniących mnie kwestii w pracy psychologa. Trzy czwarte pacjentów znacznie polepsza swoją sytuację życiową i nabywa wiele nowych kompetencji. To wzrusza, gdy pacjent, który na samym początku nie wiedział nawet ile NAPIĘCIA i niewypowiedzianych EMOCJI w sobie nosi, po 10-15 spotkaniach pięknie opisuje swoje stany wewnętrzne i zachowuje niezmącony spokój. Muszę przyznać, że czuję wtedy zachwyt i ogromne poczucie sensowności swojej pracy. Są jednak osoby, które przychodzą tylko „rzygnąć”. Co to znaczy? To znaczy, że nie szukają dialogu, lecz przychodzą, by przez 50 minut niczym z karabinu opowiadać o swoich codziennych doświadczeniach. Taki pacjent ma jedną główną korzyść z naszego spotkania: ulżył sobie i wylał wiadro pomyj na drugą osobę. Dużą część pracy poświęcam wtedy na to, aby nie wykorzystywał ludzi do tego, żeby na nich „rzygać” (prawdą jest, że to, jak się zachowujemy w stosunku do psychologa, jest ODBICIEM tego, jak się zachowujemy na co dzień do innych ludzi… taka osoba więc pewnie „rzyga” na wszystkich).

 

Uczy mnie to, by szczególnie obserwować CEL, w jakim opowiadam coś drugiej osobie. Czy rzeczywiście mówię o problemie po to, by go rozwiązać, czy może przytłaczam drugą osobę, żeby spuścić z siebie nieco napięcia?

 

  1. Codziennie mijamy ludzi, których problemy trudno jest nawet sobie wyobrazić

To jedna z rzeczy, która była dla mnie szczególnie zadziwiająca. Nie wyobrażałam sobie, że będę pracować z osobami z tak różnych środowisk. Okazuje się, że problemy naprawdę spotykają KAŻDEGO. Pracowałam z przedstawicielami najróżniejszych zawodów. Nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi pracować np. z sędzią, chirurgiem, policjantem czy wybitnym sportowcem. Każda z tych osób pokazała mi „inną część świata”.

W pracy często zadziwia mnie to, z jaką dokładnością i zrozumieniem o swoim wewnętrznym świecie umie opowiadać na przykład dwunastolatek. Również szesnastolatki mają ogrom niewysłuchanych przeżyć i emocji.

 

Uczy mnie to, że absolutnie każda osoba, którą mijam na ulicy, ma swoją WIELKĄ HISTORIĘ. Każde z napotkanych oczu kryje wiele lat doświadczeń. Trzeba je tylko dostrzec, dać im przestrzeń i prawdziwie USŁYSZEĆ.

 

  1. Poproszenie o pomoc i wsparcie jest pierwszym i najlepszym krokiem do zadbania o siebie

O ile prościej by było, gdyby ludzie szukali POMOCY wtedy, gdy pojawia się problem. Gdy ma on jeszcze niewielkie nasilenie, dużo łatwiej jest sobie z nim poradzić. Niestety, do gabinetu zazwyczaj trafiają osoby WYCZERPANE, o dużym nasileniu objawów. Czują się bezradne, mówią, że już próbowały wszystkiego. Gdy pytam od kiedy trwa problem, okazuje się, że często wymieniają kilka lub kilkanaście lat. To niesamowite, gdy stan pacjenta poprawia się już po 3-5 spotkaniach, a więc w przeciągu miesiąca widzi on różnicę w swoim funkcjonowaniu.

 

Zdarza mi się, że chcę w życiu z czymś zwlekać czy „przetrzymać” problem. Przypominam sobie wtedy, że w taki sposób nic się nie zmieni. Jest takie powiedzenie: możesz przez czterdzieści lat pracować nad sobą i uczynić jakiś postęp lub pójść na dwa lata terapii i przerobić tyle samo. Jest w tym dużo prawdy. Sama chętnie korzystam z pomocy psychoterapeutów czy superwizorów. Dzięki temu wiem, że mogę dać swoim pacjentom największą wartość.

 

  1. Jeśli jest się wystarczająco wytrwałym, można zmienić swoje życie

Wielu pacjentów przychodzi z naprawdę trudnymi schematami w sobie. Te schematy ochroniły ich wcześniej w życiu, gdy musieli zmierzyć się z ciężkimi doświadczeniami. Teraz jednak niszczą ich i im szkodzą. Często jestem pełna podziwu, z jaką WYTRWAŁOŚCIĄ i zaangażowaniem się z nimi mierzą. Są to sprawy, które na co dzień ich NIEWOLĄ: lęk przed odrzuceniem czy krytyką, uzależnienia, trudne sytuacje życiowe… a jednak przychodzą, ze spotkania na spotkania podejmują konkretne kroki i wierzą, że będzie lepiej. I wiecie co? Jest lepiej. Przychodzi dzień, w którym nasze spotkania przestają skupiać się na problemach, a zaczynają być radośniejsze i poświęcone DOCENIANIU nowych osiągnięć.

 

Niezwykle mnie to inspiruje. Daje ogromną nadzieję w każdego z nas, w samą siebie. Że można, jeśli się chce.

 

  1. Jako ludzie często po prostu odpuszczamy i poddajemy się

Są też tacy, którzy w pewnym momencie odpuszczają. Różne kwestie okazują się za trudne, za świeże. Wiecie co? To też jest W PORZĄDKU. Jeśli ktoś decyduje, że jednak chce pozostać w toksycznej relacji – w porządku. Jeśli ktoś uzna, że napady paniki są silniejsze od niego – w porządku. Prawdopodobnie na dany moment tak właśnie jest.

 

Jest kwestią niezwykłej pokory i wyrozumiałości, by pozwalać ludziom podejmować własne DECYZJE. Mimo iż często bardzo chciałoby się, by dana osoba postąpiła inaczej. Wciąż się tego uczę i wciąż towarzyszy mi ogromne poruszenie, gdy ktoś jednak rezygnuje, ponieważ dany zakręt życiowy jest zbyt trudny. Głęboko wierzę, że po prostu potrzebuje chwili odpoczynku i oddechu. Że z nową siłą zmierzy się w przyszłości z tym zakrętem. I że wyjdzie na prostą.

 

 

Każda nowa osoba przynosi ze sobą nowe wyzwania, nowe wątpliwości oraz refleksje. Jest to proces nieustannego uczenia się i ODKRYWANIA. Nie są to jedyne wnioski, jednak na tę chwilę najważniejsze.

Za każdym razem, gdy przychodzi pierwszorazowy pacjent, czuję odrobinę podekscytowania i wielką mobilizację. Wiem, że to kolejna unikalna podróż i czuję dużą WDZIĘCZNOŚĆ, że mogę w niej choć przez trochę towarzyszyć.